Codziennik toskański, cz. 5: Pierwszy weekend i Pasta Pomodoro.
- Dagmara Brodziak
- 13 wrz 2022
- 4 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 19 paź 2022
Pierwszy weekend w raju, pierwsza totalnie spontaniczna impreza, pierwsze pomodoro i pierwszy piknik w sąsiednim oliwnym gaju. Miniony weekend na pewno zaliczam do jednych z najpiękniejszych tego roku.

Piątkowy wieczór zaczął się niewinnie.
Po całym dniu pracy wyjechaliśmy na zakupy spożywcze, na których kupiliśmy dużo warzyw i przysmaków oraz sporo wina. Gdy dotarli.śmy do domu doszliśmy do wniosku, że zostajemy na werandzie i nie ruszamy się nigdzie na kolację. Otworzyliśmy winko, odpaliliśmy świece i ukroiliśmy trochę przekąsek. Zaczęliśmy rozmawiać na wiele tematów, które płynęły jak rzeka. W pewnym momencie, gdzieś w oddali zza wzgórz usłyszeliśmy muzykę. Brzmiała naprawdę świetnie i pojawiła się nam przed oczami wizja spontanicznego rave party w jakiejś pobliksiej winnicy. Nie czekając długo ubraliśmy się i wyruszliśmy na misję, która miała być krótkim spacerem i zbadaniem terenu. Kiedy tak szliśmy coraz dalej, na przełaj, za muzyką zorientowaliśmy się, że zmierzamy coraz bardziej zarośniętymi bezdrożami, a muzyka która jeszcze chwilę temu była tak wyraźna znika z każdym krokiem. Karolina i Miki nie chcieli rezygnować z dalszych poszukiwań. Ja natomiast byłam przerażona i chciałam wracać do domu. Niestety chyba jeszcze bardziej przerażało mnie samotne wracanie w ciemności przez te krzaki i winnice niż podążanie dalej za nimi. Niesamowite jest to jak mój umysł jest przyzwyczajony do wyszukiwania wszystkich możliwych potencjalnych zagrożeń.
A co jak skręcę nogę? A co jak zaatakuje nas jakieś zwierzę? A co jak zgubimy drogę do domu? A co jak jesteśmy na czyjejś posesji? Musiałam wyciszyć te pytania obijające się o ściany mojej głowy, żeby poddać się przygodzie.
I tak idąc zaczęłam zwracać uwagę na piękny księżyc w pełni, który oświetlał naszą drogę jak latarnia, na gwiazdy no i w ogóle na fakt, że nie pamiętam kiedy ostatni raz przeżyłam taką przygodę. W końcu doszliśmy do szosy, do innego miasteczka. Muzyka była jeszcze dalej niż wcześniej, ale naszym oczom ukazał się lokalmny, przydrożny bar. Stwierdziliśmy, że to idealne miejsce na postój. Zamówiliśmy po drinku i obserwowaliśmy ludzi, którzy nagle... nie stąd.. ni z owąd zniknęli...Zapytaliśmy jedngo faceta gdzie wszyscy poszli? On odpowiedział, że dzisiaj jest poker night i wszyscy poszli na zaplecze grać. Zapytaliśmy czy możemy dołączyć, by mu pokibicować. Zgodził się od razu. Weszliśmy na zaplecze i zobaczyliśmy rozstawione stoły, krupierki z głębokimi dekoltami, żetony, karty, monitory z zakładami i punktacją! Sceneria z filmu. Po jakimś czasie doszliśmy do wniosku jednak, że lepiej będzie wracać zanim dojdzie do ostatecznego wyniku, bo emocje rosły bardzo szybko. Wrócilśmy więc na szlak i dotarliśmy z powrotem do domu zaskakująco szybko.
Ta przygoda pokazała mi po raz klejny prawdę, że najpiękniejszych chwil nie jesteś w stanie zaplanować. I, że nigdy nie chcę stracić postawy na "TAK". Nigdy byśmy tego nie przeżyli, gdygby nie spontaniczny instynkt by po prostu iść w ciemność, w dzikość za usłyszaną w oddali muzyką.

Następny dzień, był dniem regeneracji. Wstałam bardzo późno (do 4 rano urzędowaliśmy poprzedniej nocy). Było coś bardzo przyjemnego w tym dniu, Nie zrobiłam absolutnie nic oprócz opalania się, jedzenia arbuza i ugotowania cudownego pomodoro, które absolutnie jest moim popisowym daniem.
SPAGHETTI AL POMODORO
10 pomidorów duży koktailowych
6 ząbków czosnku
łyżka pepperoncino (można więcej)
świeża bazylia
pulpa pomidorowa Mutti
koncentrat pomidorowy Mutti
Straciatella - po łyżce na każdy talerz
makaron Barilla spaghetti
Siekamy czonek, bazylię i pepperoncino. Wrzucamy na rozgrzaną oliwę, podsmażamy. W tym czasie gotujemy makaron w osolonej wodzie z łyżką oliwy (gotujemy o 2 min mniej niż sugeruje opakowanie)

Do podsmażonego czosnku z chilli i bazylią wrzucamy pokrojone na kawałki pomidorki, podsmażamy a potem dusimy tak by się rozpadły. Już teraz cały dom pachnie obłędnie.
Na koniec do sosu dodajemy szczyptę cukru lub miodu, puszkę pomidorów i pół koncentratu. Mieszamy i przegotowujemy wszystko by się połączyło. Na koniec przerzucamy odrobinę niedogotowany makaron do gorącego sosu i jeszcze mieszając na małym ogniu przez minutkę go dogotwujemy w tym sosie. Na koniec dosmaczamy sokiem z cytryny, solą i pieprzem. Wykładamy na talerze po czym wykańczamy kroplą oliwy, łyżką straciatelli (może też być burrata) i świeżą bazylią. Smacznego! Mniam!

Sobotni wieczór upłynął dużo spokojniej niż ten poprzedni. Obejrzeliśmy sobie "Gorączkę" na Netflixie i poszliśmy spać. Zasypiało mi się niesamowicie dobrze.
Niedziela z kolei upłynęła do jej pierwszej połowy zaskakująco twórczo . Napisałam po raz pierwszy w życiu pierwsze pełne 10 stron swojego scenariusza. Ze scenami, z dialogami, z didaskaliami.
Wszystko dzięki rewelacyjnej książce "How to write a movie in 21 days" Viki King. Jest dla mnie idealna ponieważ prowadzi krok po kroku przez twórczy proces w sposób oparty głownie na intuicji. Oprócz tego nadaje odważnie rytm każdego dnia pisania. Polecam ją każdemu kto ma ochotę rozpocząć swoją przygodę z pisaniem własnego filmu.
Okazuje się, że naprawdę pisać każdy może.

Druga połowa dnia stanowiła jedną wielką nagrodę za napisane strony. Wkradłyśmy się z Karoliną do sąsiedniego gaju oliwnego, dosłownie 2 minuty za płotem naszego domku. Rozłożyłyśmy koc, głośniczek, chrupaczki i prosecco. I w tym właśnie gaju oliwnym spędziłyśmy leniwie rozmawiając i czytając książki całe popołudnie. Umacniam się tu w przekonaniu, że trzeba siebie nagradzać za każde, nawet najmniejsze sukcesy. Sprawia to w magiczny sposób, że chce się pisać i robić jeszcze więcej.

Wisienką na torcie tej niedzieli był popołudniowy 14km spacer do Montespertoli w promieniach zachodzącego słońca. Po drodze zaszliśmy w końcu do naszego sąsiada, który ma winnice i umówiliśmy się na wine testing u niego na przyszły tydzień.
Wszystko zakończone rewelacyjną pizzą - pierwszą tak dobrą od kiedy tu mieszkamy zamówioną na głównym i chyba jedynym placu w miasteczku Montespertoli. Restauracyjka nazywa się Il Mondo Degli Gnomi - bardzo ją polecam jeśli kiedykolwiek będziecie przejazdem w okolicy.
Mam taką myśl, że nigdy nie chcę by te zachody, spacery i chłodne poranki mi spowszedniały. Moment w którym tak się stanie będzie momentem, w którym będę musiała wracać do Polski, by znowu zgłodnieć, by zatęsknić i nie pozwolić zachwytowi zgasnąć.

Comentarios