Codziennik Toskański, cz. 7: Pierwszy draft scenariusza.

Dużo tu słucham podcastów o kreatywności i proceach twórczych. Oglądam wiele warsztatów i wykładów. Bardzo mi to pomaga. Bardzo mnie to inspiruje. Utrzymuje w działaniu.

Podkast który ostatnio odkryłam "Natural Born Writers" prowadzony przez Brunona Hawryluka towarzyszy mi tutaj prawie każdego dnia. Brunon zaprasza do rozmowy wspaniałych Gości, którzy prezentują świeże i bardzo motywujące podejście do tworzenia filmów.

Tak na przykład wielka lekcja, którą chciałabym sobie wręcz wytatułować pod powieką to fakt, że świetne pomysły i koncepty rosną w naszych głowach jak grzyby po deszczu i .... są w sumie bardzo mało warte. Wartości nabierają dopiero kiedy zacznie się je przelewać na papier lub na obraz - jak kto woli. Dopiero poświęcone tym świetnym pomysłom godziny, dni, miesiące pracy nadają im wartość i potencjał.

I kolejny wielki i bardzo motywujący koncept - pierwszy draft musi być...

DOSTARCZONY.

Tylko tyle i aż tyle.

Nie musi być idealny, ale musi powstać.

Nawet jak w trakcie pisania wydaje się być beznadziejny, toporny, bezkonfliktowy, płaski i nudny.

Na dalszych etapach pracy można w nim dłubać, wygładzać go, rzeźbić w nim. Do każdej sceny można dodać konflikt, dialog, postać... Można też tak samo każdą scenę po prostu usunąć.

Z kolei Jordan Peele scenarzysta oscarowego horroru "Get Out" powiedział w jednym z wywiadów, że pierwszy draft to nic innego jak napełnianie foremki piaskiem. Pomysły, dialogi, sceny, przebiegi, strumień świadomości. Trzeba napełniać, napełniać tę foremkę, by potem móc ją ubić, przechylić i postawić babkę z piasku myśli, wspomnień, pytań.

Tylko trzeba ten draft stworzyć. Za wszelką cenę. I to powtarzam sobie co rano.

No i brnę słowo po słowie przez tworzącą się na moich oczach i w moim sercu historię.