Codziennik Toskański, cz. 9: Wszystko mija.
- Dagmara Brodziak
- 20 wrz 2022
- 2 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 19 paź 2022
Kocham tutejsze weekendy. Są zupełnie inne niż gdziekolwiek indziej na świecie. Tak jakby na sobotę i niedzielę powietrze tutaj gęstniało a czas zwalniał jeszcze bardziej.

W sobotni poranek po raz pierwszy będąc tutaj poczułam w powietrzu zmianę. Zmianę lata w jesień, słońca w deszcz, spokoju w wiatr. Za oknem ciemne chmury i złowieszczy wiatr trzepoczący drzewami oliwnymi we wszystkie strony. Było w tym coś nieuchronnego i pięknego. W ogóle kocham zapach zmian pór roku. To zwykle jest parę dni, nieraz jeden tylko. Wtedy jestem bardziej czujna, bardziej wrażliwa, być może bardziej połączona z odwieczną prawdą, że wszystko mija.
Mija i lato i zima. Mija zarówno szczęście jak i smutek. Mija i sukces i porażka również mija.

Zrobiłam gorącą herbatę z cytryną i miodem i po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy w sobotni poranek zasiadłam z Mikim do oglądania filmu. Jak byłam mała to był stały rytułał - przyjść do łóżka rodziców i z nimi oglądąc bajki Disneya od rana.
Obejrzeliśmy "Arrival" autorstwa jednego z naszym zdaniem najwybitniejszych twórców współczesnego kina - Denisa Vilenueve. Już kiedyś w kinie widziałam ten film, ale teraz zrobił na mnie jeszcze większe wrażenie. I tak po jego obejrzeniu zaczęłam rozmyślać o czasie właśnie. O tym co by było gdybym znała przyszłość, w jaki sposób mogłabym ten dar wykorzystać? Czy cokolwiek bym zmieniała? Czy próbowałabym zmieniać w jakikolwiek sposób bieg wydarzeń?
A może...Pomyślałam...Poszłabym do kina w przyszłości. Poszłabym do kina na swój film "Dlaczego Bóg zabronił cofać czas". Przygotowałabym się bardzo dobrze. Zabrałabym ze sobą notatnik i zestaw długopisów i oglądając ten mój film w przyszłości w kinie spisałabym go po prostu scena po scenie, dialog po dialogu. I bym sobie właśnie tak z przyszłości pożyczyła ten gotowy film i przelała w 3 dni na papier. Ale to byłaby łatwizna.
A może właśnie ten cały proces jest tym co mimo wszystko lubię?
Lubię, że nie wiem, że się męczę, że nie wiem co dalej. A potem nagle okazuje się, że dalej idę.
Gdy poszłam na poranny spacer po zwykle głucho cichej okolicy skupiłam się na dźwiękach niedzieli, które zaczęły do mnie dochodzić, gdy tylko otworzyłam na nie swoją uwagę. I tak jak zwykle w ciągu tygodnia słychać tutaj tylko szelest liści i wiatr tak dzisiaj dobiegały do mnie bardziej lub mniej odległe rozmowy. Delikatny dźwięk krzątaniny. Stukanie talerzy, dźwięk kieliszków i włoskie rozmowy. Dochodził śmiech dzieci i zabawy w indian. Co parę kroków coraz to nowe i smakowite zapachy. Tu grillowane mięso z ziołami, tam świeżo wyprane pściele suszące się na słońcu. Jeszcze dalej sącząca się z uchylonych okiennic muzyka operowa przetkana jakąś spokojną rozmową starszych ludzi.

KONFIDURA Z CZERWONEJ CEBULI
Popołudniu zrobiłam wspaniałą konfiturę z czerwonej cebuli - idealną jako dodatek do tapasów.
5 cebuli czerwonych
gałązka rozmarynu
3 łyżki cukru
3łyżki octu winnego
Cebulę kroimy dość drobno i wrzucamy do garnka z grubym dnem. Dodajemy pozostałe składniki i gotujemy ok 30 minut, dolewając wody aby się nie nam nic nie przypaliło. Taką zgęstnioną i skarmelizowaną miksturę wrzucamy do wyparzonego słoika. Podajemy z serami.

Comments