Pierwszy klaps. Odwaga by się jarać i wierzyć całym sercem.
- Dagmara Brodziak
- 22 cze 2022
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 5 lip 2022
Przemyślenia dnia pierwszego.
To ten dzień. Zaczynamy.
Pobudka o 3:45, transport o 5:00. Mam dokładnie jedną godzinę i piętnascie minut na zrobienie rozgrzewki ciała w praktyce Butoh, wejście w ciało i absolutne skupienie uwagi. Robimy z Michałem ten rytuał z uważnością, z poczuciem odświętności, że dzisiaj jest Ten Wielki Dzień, że To Jest To, że O To Chodzi, że cała nasza dotychczasowa droga wydarzała się by doprowadzić nas właśnie do tego punktu na osi naszego czasu.
Jadąc vanem na plan zanurzam się w milczeniu i muzyce. Zaczynam rozmyślać, że ani razu podczas całej preprodukcji nie pozwoliłam sobie tak totalnie jarać się i cieszyć tym procesem, faktem, że robimy ten film.
Dlaczego?
Przez nasz pierwszy film- Diversion End.
Podczas zdjęć i przygotowań do Diversion End, 5 lat temu byliśmy absolutnie i totalnie pochłonięci ekscytacją i przekonaniem, że to jest dzieło naszego życia, że to jest przełomowy czas, że to jest jedyny, najważniejszy najfajniejszy, najbardziej magiczny plan filmowy na całym świecie.
Potem przyszła rzeczywistość, która zweryfikowała te fantazje.
Diversion End nie było naszą trampoliną do Hollywood.
Rola Klary rolą życia też nie była.
Diversion End nie było też Dziełem naszego Życia.
Teraz wiem, że było za to po prostu Krokiem.
Tylko albo aż.
Niczym mniej, niczym więcej.
Tylko krokiem.
I to wcale nie idealnym.
Wcale nie perfekcyjnym.
Ale Naszym.
Potem w miarę upływu czasu trafia się na kolejne i kolejne plany filmowe, spotyka coraz więcej ludzi z branży, przeżywa coraz więcej sytuacji i nagle człowiek orientuje się ile tego wszystkiego powstaje, ilu ludzi w tej samej chwili jest teraz na planie swojego filmu, który myślą że zmieni świat a przynajmniej zmieni ich życie.
I tak każdego dnia po trochu studzisz się, zaczynasz powolutku, niezauważalnie pozbawiać się samego siebie prawa do jarania się tym co aktualnie robisz.
Pozbawiasz się prawa do przekonania o swojej niezwykłości, bo przecież co niby może być lepszego w tym filmie w porównaniu z pozostałymi które powstają albo już powstały.
I tak umysł kolejne kagańce sercu nakłada.
Nakładanie się kolejnych warstw „rzeczywistości”, „ostudzeń” i „zejść na ziemię” moim zdaniem sprawiają, że się starzejemy. Bo przestajemy się jarać, przestajemy być nieustraszeni. Wychodzi na to, że aby się jarać i w coś tak totalnie wierzyć całym sercem trzeba mieć mega odwagę.
I właśnie w tym busie, o tej 5:15 nad ranem, w drodze na ten nasz pierwszy dzień zdjęciowy „Dnia, w którym znalazłem w śmieciach dziewczynę” o tym wszystkim tak sobie rozmyślałam, dyskutowałam to z Sercem, to z Umysłem i finalnie zdecydowałam, że to pierdole.
Właśnie, że będę się jarać.
Właśnie, że ten dzień jest Wielkim Dniem, ten Film jest Wielkim Filmem, Nasza Twórczość jest Wielką Twórczością, nasza droga jest Epicką Drogą.
Przynajmniej dla mnie. Przynajmniej dla nas. To my tworzymy centrum naszego Wszechświata i to my decydujemy o skali szczęścia, jarania się, ekscytacji i zadowolenia na jakie sobie pozwolimy.
I tak tak tak - płyną mi łzy wzruszenia, że jedziemy na plan, tak tak tak - proszę Boga by przemówił do Świata przeze mnie, by mnie, by nas użył i by dał nam natchnienie i jasność serca, duszy i umysłu podczas zdjęć.
I tak się dzieje. Ten dzień jest piękny, miękki i twórczy.
Pozwalam sobie cieszyć nim jak gdyby porażka i zwykłość nie były mi znane.
Gram, rozmawiam z ludźmi, chłonę.
Obcuje z końmi. Pół dnia spędzam w sianie w muchach i końskim gównie karmiąc konia kostkami cukru tym samym zapewniając sobie jego współpracę aktorską przed kamerą.
I jestem absolutnie szczęśliwa, absolutnie na właściwym miejscu, we właściwym czasie, z właściwymi ludźmi, we właściwych okolicznościach.
Czuję magię, czuję boskość. Czuję, że to jest właśnie to do czego zostałam stworzona i to jest moja misja na ziemi. Nie tylko gra aktorska ale Tworzenie moich filmów i światów. Przekazywanie dobra i rozrywki.
Kocham każdą chwilę w tej śmierdzącej stajni, z tym pięknym, majestatycznym, łakomym koniem i z tymi skupionym zajebistymi ludźmi.
Wracamy z Michałem o zachodzie słońca do domu, pijemy zimne piwko na tarasie i zasypiamy szczęśliwi. Czekając na to co przyniosą kolejne, twórcze dni.
Zachwyca mnie wszystko. Nie przeraża już nic.

Comentários